Obok naszych drzwi zobaczyłam wózek z dzieckiem. Była w nim notatka: „Robert, zaopiekuj się naszym synem. Nie oddawaj go. Sandra” – przeczytałam kartkę i byłam oszołomiona. Robert to imię mojego męża. Naturalnie, pomyślałam: „Mój mąż mnie zdradził!”. Wzięłam wózek z dzieckiem do środka, zadzwoniłam i poprosiłam o wolne w pracy. Zadzwoniłam także do męża, mówiąc, że natychmiast musi wrócić do domu. Czekając na męża zastanawiałam się, skąd wziął się ten chłopczyk? Nie mamy dzieci i nie możemy ich mieć, tak mówili lekarze. Myśleliśmy już o adopcji dziecka, ale jeszcze się za to nie zabraliśmy.
Dwadzieścia minut później Robert wpatrywał się w wózek.
– „Adoptowałaś dziecko beze mnie?” – zapytał ze zdziwieniem mój mąż.
– „Nie. Znalazłam je w kapuście” – powiedziałam sarkastycznie. – „To twoje dziecko!”
– „Jak?” – mężczyzna był jeszcze bardziej zdziwiony.
– „Nie wiesz, jak powstają dzieci?” – szydziłam dalej i wręczyłam mu karteczkę.
– „Nie zdradziłem Cię” – powiedział – „i nie znam żadnej Sandry”.
– „W takim razie. czyje to dziecko?” – od razu straciłam ochotę na kpiny z męża.
– „Nie wiem. Myślałem, że go adoptowałaś bez mojej wiedzy. Musimy zadzwonić na policję i ustalić, kim jest jego matka”.
Wezwaliśmy policję i opowiedzieliśmy wszystko, zgodnie z prawdą. Pozwolono nam zaopiekować się chłopcem, do czasu odnalezienia kobiety, która go urodziła. Tak jak przypuszczaliśmy, Robert musiał wykonać test na ojcostwo. Wynik testu był negatywny, ucieszyła mnie nawet ta wiadomość, bo miałam już 100% pewność, że mój mąż mnie nie zdradził i mówił prawdę, ale byliśmy tym wszystkim zdenerwowani. I wtedy usłyszeliśmy delikatne pukanie do drzwi. Poszłam otworzyć. W progu stała młoda dziewczyna.
– „Dzień dobry, jestem Sandra”. – przedstawiła się nieśmiało.
– „Wejdź” – zaprosiłam ją do mieszkania.
Jak się okazało, dziewczyna pomyliła adres przy podrzucaniu dziecka. Krótko opowiedziała swoją historię. Nie mogła zatrzymać dziecka, ale nie chciała go też oddawać do sierocińca.
– „Sandra?”- powiedziałam, – „Możemy sobie pomóc nawzajem?”
„Jak?” – zapytała.
– „Ty oddajesz nam dziecko, my je adoptujemy” – wyjaśniłam krótko.
Sandra się zgodziła, więc zostaliśmy rodzicami chłopca, a dziewczyna czasami przychodzi go odwiedzić.