Pierwsza miłość spotkała mnie w szkole. Miała wspaniałe imię Natalia i miała czternaście lat. Ojciec Natalii został przeniesiony do naszego prowincjonalnego miasta ze Szczecina na stanowisko głównego technologa w miejscowym zakładzie. Pewnego dnia, około połowy listopada, w czasie lekcji fizyki, dyrektor szkoły przyprowadził do naszej klasy nową osobę, przedstawił ją nam i pozwolił jej samej wybrać miejsce.
W klasie były cztery puste miejsca, ale dziewczyna podeszła do mojej ławki. Niespodziewanie, bo nigdy nie byłem na liście „szkolnych przystojniaków”: nie wyglądałem zbyt dobrze i byłem bardzo skromnie ubrany, ale z jakiegoś powodu podeszła właśnie do mnie, zarumieniła się i cicho zapytała: „Mogę?”.
Czując, jak drżą mi kolana, a policzki natychmiast zarumieniają się gorącem, przytaknąłem cicho. Natalia usiadła obok mnie i po raz pierwszy w życiu poczułem tak słodki zapach. Miała gęste rude włosy i niezwykłe jasnozielone oczy… Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia.
Na pierwszej przerwie do Natalii podszedł szkolny dręczyciel Antek i niespodziewanie wytrącił jej z rąk jabłko. Zbladła ze strachu, a on roześmiał się głośno:
– No, rudzielcu, jesteś głodna? Głodna jakichś witamin?
Widząc ten obrazek, zacisnąłem pięści:
– Hej, Ty palancie, sam jesteś rudzielcem! Podnieś to jabłko… – i zbliżyłem się do Antka, klatka piersiowa do klatki piersiowej, oczy do oczu. Był ode mnie o rok starszy i o głowę wyższy, ale ja byłem regionalnym mistrzem w boksie i Antek doskonale zdawał sobie sprawę, że wystarczą dwa ciosy, żeby go powalić i zmiażdżyć mu kark. Odwrócił więc wzrok, grymasił, niechętnie schylił się, podniósł z ziemi brudny owoc i podał go Natalii:
– Masz…
– Nie. Idź do łazienki i umyj go! – Natalia, która przed chwilą była przerażona i blada, nagle nieśmiało postawiła się swojemu oprawcy.
– Chodźmy na zajęcia – cicho powiedziała. – Mam w torbie jeszcze jedno jabłko, podzielimy je na pół! – a potem szeptem, patrząc mi prosto w oczy, dodała: – Dziękuję bardzo… Nikt wcześniej mnie nie chronił…
Z jej oczu zniknął strach i teraz świeciły radością i szczęściem.
Przez cały tydzień rozprawiałem się z tymi, którzy próbowali nadać mojej nowej znajomej przydomek „Ruda”. Pod moim prawym okiem powstał porządny siniak, a na czole ogromny guz, ale wszyscy śmiałkowie szybko zorientowali się, że lepiej zwracać się do niej po imieniu. A my nie mogliśmy się od siebie oderwać, cały czas byliśmy razem: jadąc do i ze szkoły, biegnąc do kina, spacerując po mieście, jedząc czekoladowe ciastka, śpiewając ulubione piosenki, całując się i wybierając imiona dla naszych przyszłych dzieci. Cały świat wokół nas był teraz tylko nasz! A my byliśmy w nim radośni, naiwni i szczęśliwi…
Tak minęło sześć cudownych miesięcy.
Ale pewnego dnia (był to ostatni dzień roku szkolnego) wieczorem, po treningu, ojciec Natalii spotkał mnie przy wyjściu z siłowni:
– Witaj! Dobrze Cię widzieć. Chodźmy do samochodu, musimy porozmawiać…
Wsiedliśmy do jego czarnego auta, a on westchnął ciężko:
– Jesteś bardzo miłym chłopakiem… Wszyscy pokochaliśmy Cię jak rodzinę. I pewnie za dziesięć lat mógłbyś być wspaniałym mężem dla mojej córki i kolejnym synem dla mnie, ale… Ale muszę Ci powiedzieć, że… Widzisz, niedługo wyjeżdżamy. Na dobre.
Na dobre…
Serce mnie bolało:
– Jak wyjeżdżacie?! Dokąd?! Dlaczego?!
Mężczyzna wzruszył ramionami:
– Jak mogę Ci to wytłumaczyć? Tak naprawdę nasze prawdziwe nazwisko to Goldenberg… Jesteśmy Żydami, widzisz. Mamy wszystkie papiery przygotowane do wyjazdu do Izraela. Natalia płacze wieczorami, ale nie może znaleźć odwagi, by powiedzieć prawdę. Przykro mi, ale ona ma swój los, a Ty swój. Dla własnego dobra nie dzwoń do niej więcej, proszę. A kiedy wyjedziemy, nie pisz, nawet jeśli ona napisze do Ciebie pierwsza. Twój ojciec pracuje w fabryce wojskowej, listy z zagranicy mogą zrujnować jego życie. Twoje też. Zatem? Mamy umowę? Umowa? Jesteś silny, wiem to!
Nic nie odpowiedziałem. Po prostu gwałtownie rzuciłem się do otwierania drzwi samochodu, wyskoczyłem z niego jak sprężyna i uciekłem przed siebie, połykając gorzkie łzy. Nie było tej nocy na ziemi nikogo bardziej nieszczęśliwego niż ja. Nigdy więcej nie zadzwoniłem do Natalii, ale widziałem ją jeszcze raz. Dokładnie jeden dzień przed jej wyjazdem. Wieczorem ktoś nieśmiało zapukał do drzwi. Patrząc przez wizjer i widząc najukochańszy na świecie pęk rudych włosów, przekręciłem zamek, pociągnąłem za klamkę i zamarłem na sekundę: patrzyły na mnie najpiękniejsze na świecie – tak znajome – bladozielone oczy. Objęliśmy się i oboje płakaliśmy. Wtedy Natalia uspokoiła się nieco i powiedziała:
– Wyjeżdżamy jutro wieczorem… Ojciec czeka na mnie na dole na podjeździe w swoim samochodzie. Czy chciałabyś pojechać z nami na wieś? Nie na długo… Chcę tylko na pożegnanie… Tam jest piękny las i rzeka.
…
Pięć lat temu, kiedy przeszedłem na emeryturę w stopniu pułkownika, znalazłem profil Natalii na Facebooku i napisałem do niej wiadomość. Była bardzo długa, najdłuższą jaką kiedykolwiek napisałem. Wyjaśniłem, że nie mam prawa jej szukać, bo po ukończeniu wyższej szkoły dowódczej zostałem oficerem wywiadu wojskowego i pod koniec służby zajmowałem odpowiedzialne stanowisko szefa tajnej części sztabu korpusu. Napisałem też o tym, czego nie zdążyłem jej powiedzieć w mojej odległej młodości, i o wszystkim, co dręczyło i paliło moją duszę przez te wszystkie długie lata. List zakończyłem zdaniem: „Umieram z tęsknoty za Tobą, Natalio. Zostaw wszystko, kup bilet lotniczy i przyjedź tu – pokryję wszystkie Twoje wydatki”.
Odpowiedź przyszła 24 godziny później, późnym wieczorem:
„Witam. Mam na imię Ada. Jestem najmłodszą córką Natalii Goldenberg.
Przepraszam, że czytałam Twoją wiadomość, ale moja mama odeszła dwa lata temu, jej serce nagle przestało bić. Nie usunęłam jej profilu, bo przez cały ten czas czekałam na Twój list. I dzięki Bogu zostałeś odnaleziony. Mama długo Cię szukała, aż do ostatniego dnia, pisała do wszystkich urzędów i nie mogła Cię znaleźć. Miała więc nadzieję, że kiedyś sobie o niej przypomnisz i ją odnajdziesz. I dzięki Bogu, że tak się stało…
Moja mama często opowiadała nam, swoim dzieciom, o Tobie, o Twojej miłości, opiece i nazwała swojego najstarszego syna, mojego brata, Twoim imieniem. Przeczytałam Twój list i płakałam cały dzień, bo Twoja najstarsza córka też ma na imię Natalia po mojej mamie. Jutro rano zamknę na zawsze stronę mojej matki i moje sumienie będzie czyste: znalazłeś ją, napisałeś, przez całe życie żywiłeś tak wielkie uczucie do mojej matki – i dlatego jej dusza, tam, w niebie, jest teraz zupełnie ukojona. Dziękuję za ten list. Dziękuję za pamięć. I dziękuję za miłość. Niech cię Bóg błogosławi… Ada.”
Nie mogłem spać tej nocy. Siedziałem w milczeniu w kuchni do rana… Samotnie… W towarzystwie nietkniętej filiżanki zimnej kawy i nieotwartej paczki papierosów Marlboro. Nie wziąłem ani jednego łyka, nie zapaliłem ani jednego papierosa. Ciągle widziałem obraz naszego pożegnania. Maj 1975 roku. Lekki świergot polnych pasikoników w ciszy wiejskiej. Ogromne szkarłatne zachodzące słońce.
Czarne auto na poboczu autostrady. Ja, płaczący głośno na masce samochodu, nastolatek. Ojciec, który położył głowę na kierownicy i zasłonił twarz rękami i bezkresne pole – ogromny pachnący dywan utkany z zielonych ziół i polnych kwiatów. A daleko w polu, w gąszczu tego dywanu – samotna postać Żydówki Natalii Goldenberg, która z cienkimi ramionami skierowanymi ku niebu, powoli oddala się ode mnie i zmierza ku zachodowi słońca, jakby unosiła się na zielonym morzu, tnąc smukłymi nogami aromatyczne ścieżki stokrotek, chabrów i jaskrów.
Ja i ona, gdzieś na dnie naszych młodych, przesiąkniętych krwią serc, mamy nadzieję i wierzymy, że kiedyś będziemy razem; będziemy mieć duży jasny dom, ogromny ogród, wiele dzieci i jeszcze więcej wnuków! Ale ani ona, ani ja nie wiemy jeszcze, że nigdy więcej się nie zobaczymy…