Od dwóch lat jestem na emeryturze. Wcześniej pracowałam jako sekretarka w szkole podstawowej, a teraz przyszedł czas na zasłużony odpoczynek. Wychowaliśmy z mężem jedynego syna, zawsze staraliśmy się zapewnić mu wszystko, co najlepsze. Z perspektywy czasu myślę, że popełniliśmy duży błąd, a teraz ja płacę tego konsekwencje.
Nasz syn Radek skończył studia inżynierskie i zaczął pracę w dużej firmie. Minęło sporo czasu, aż zdecydował się na ślub i urodziła mu się córeczka. Razem z mężem stanęliśmy na wysokości zadania i kupiliśmy im duże mieszkanie. Oboje zarabiali bardzo dobrze, ale i tak z mężem sami zasponsorowaliśmy im start w życiu. Nie musieli się o nic martwić, za wszystko zapłaciliśmy my. Nasi znajomi nas krytykowali i mówili same niepochlebne rzeczy, ale czy było inne wyjście? Mieliśmy jedynego syna, komu mieliśmy pomóc, jeśli nie jemu. Z mężem nie jesteśmy z tych ludzi, którzy gromadzą każdy grosz dla siebie – pracowaliśmy całe życie po to, by zapewnić dziecku lepsze warunki niż my mieliśmy w młodości. To był nasz jedyny cel i cieszyliśmy się, że stać nas na takie wsparcie.
Nasze relacje z synową układały się do pewnego momentu przyzwoicie. Nie zabiegałam o kontakt, młodzi mieli własne życie. Dopiero po narodzinach pierwszego dziecka zaczęłam być bardziej obecna w ich życiu.
Oboje poprosili mnie, żebym co jakiś czas przyjeżdżała odciążyć ich w opiece nad córeczką. Wiadomo, że nie mogłam zostać z tak maleńkim dzieckiem sama, ale przynajmniej posprzątałam i ugotowałam im obiady na kilka dni.
Z miesiąca na miesiąc ich prośby stawały się coraz śmielsze. A to musiałam przyjechać w niedzielę; innym razem szłam przez pół osiedla z dwiema torbami ciężkich zakupów, bo wysłali mnie z dokładną listą do sklepu, a przecież oboje mają samochody; a jeszcze kiedyś położyli mi przy samych drzwiach wiaderko z mopem i ledwo co weszłam, a już usłyszałam, że mam sprzątnąć mieszkanie. O tym, by wspólnie usiąść przy stole i porozmawiać, nawet nie było mowy!
Myślcie, co uważacie za słuszne, ale czułam się urażona. Kto by pomyślał, że jakaś młoda dziewczyna będzie przestawiała mnie po kątach i mówiła, co mam robić…
Gotowałam im, sprzątałam, pomagałam przy dziecku, a co mam w zamian? Powiedziałam synowej, że tak dłużej być nie może. Mogę przyjechać i pomóc, co trzeba, ale mam też prawo usiąść, wypić kawę i pobawić się z wnuczką. Poza tym, takie ogromne porządki, to już nie na mój wiek, jakby nie patrzeć.
I wiecie co ona na to? „Niech mama się nie złości, solidnie zapłacimy. Mamy pieniądze, stać nas”.
Od razu wyszłam, żeby ukoić nerwy. Skoro ich stać, czemu nie zatrudnią niani i gospodyni? Niech pozwolą być mi babcią, a nie służącą…
Kocham wnuczkę nad życie, gdybym mogła, przychyliłabym jej nieba. Ale nie mogę też pozwolić, żeby synowa tak mną rządziła. Jestem rozżalona, bo syn ani myśli stawić się po mojej stronie. Chociaż może to i dobrze, po co mam być powodem ich niezgody w małżeństwie?
Najgorsze, że synowa wszystko rozpowiedziała całej rodzinie, oczywiście zgodnie z jej wersją wydarzeń. Teraz patrzą na mnie jak na egoistkę, dla której najważniejsza jest własna wygoda.