Ta historia wydarzyła się w Krakowie w latach dziewięćdziesiątych.
Mieszkała tam zwykła rodzina: mama, tata, córka — uczennica i ich amstaff w okolicach półtora roku.
Zdarzyło się tacie wyjechać w długą podróż służbową, mamie w inną nie mniej długą podróż, a córka w międzyczasie udała się na wakacje na obóz. Co robić? Piesek nie może zostać sam w domu. Sąsiedzi nawet nie chcieli słuchać prośby o opiekę, ponieważ niezły był z niego gagatek.
Postrach osiedli i psich parków. Wszyscy, których mógł dosięgnąć niechybnie kończyli poszarpani i ubłoceni. A kogo nie mógł dostać próbował dogonić i zjeść. Gospodarze pod wpływem impetu pociągnięć smyczy praktycznie staczali się po schodach, zabierając ukochanego psiaka na spacer.
Jednak potem przypomniano sobie starą babcię – anioła. Nie wiem, czyją była krewna, ale lat miała więcej niż mniej i była jedną z ostatnich absolwentek pensji dla panien z odpowiednim wychowaniem i stylem życia.
Tata i mama chwycili zwierzątko i pognali do babci, jak ku ostatniej nadziei, oczywiście, upewniając się, że wcześniej o jej zgodzie się przez telefon. A jak inaczej? Szlachetna panna jednak!
Drzwi się otworzyły i energiczny pies wtoczył się do mieszkania. Przed nim stała mała, sucha babunia z nienaturalnie prostą postawą, w okrągłych okularach, wsparta na lasce.
Staffik skoczył radośnie do staruszki i chwycił zębami laskę. Goście stali ze spuszczonym wzrokiem wzrokiem. Z pewnością znali swojego urwisa, ale nie sądzili, że przypuści atak tak szybko. Babuni jednak wcale nie speszył taki obrót spraw. Lekko uderzyła laską o podłogę i wypowiedziała:
– Ohydne wychowanie! Zostawcie mi to!
Po tym pies usiadł na podłodze z niedowierzaniem. Uderzył go ton, jakim zostały wypowiedziane słowa. A gospodarze, uśmiechając się i nie wierząc w swoje szczęście, szybko się wycofali.
Przede wszystkim starsza kobieta postanowiła zmienić obrożę psa. Kategorycznie nie podobała jej się kolczatka i udała się do najbliższego sklepu zoologicznego. Wybierała długo i ostrożnie.
Wybór był niewielki, ponieważ sklep specjalizował się w produktach dla kotów. W rezultacie babcia kupiła dokładnie takie same obroże dla kotów.
Decydując, że praca własnych rąk pomoże jej zbudować coś dla psa, bardzo zadowolona wróciła do domu. Obroża została uszyta i starsza pani wyprowadziła psa na świat, a dokładniej do najbliższego mięsnego:
Po antrykot!
Pani zdecydowała, że na obiad piesek z pewnością powinien się nim delektować, zresztą jak ona sama. W tym dniu tygodnia jej zwyczajem było przygotowywać świeży antrykot i nie zamierzała zmieniać swojej rutyny. Po przypięciu staffka do nowiutkiej smyczy babcia wyszła.
„Oto jest wolność” – pomyślał prawdopodobnie pies i z przyzwyczajenia próbował pędzić przed siebie. Ale wtedy zabrzmiało już znajome pukanie laski i starczy głos wypowiedział:
– Baronie! Nie zapominaj z kim idziesz!
Ta scena została opowiedziana właścicielom psiaka przez sąsiadów babci.
Czekali na darmowy cyrk, podglądając w wizjer. Jednak nic z tego. Spokojnie sobie szli: była absolwentka pensji dla szlachetnych dziewcząt i masywny amstaff w obroży dla kotów.
Po dotarciu do sklepu babcia przywiązała swojego towarzysza do ogrodzenia bezpretensjonalną kokardą i weszła po zakupy. Czy muszę pisać, że podczas gdy ona kupowała swój antrykot nikt już nie wszedł do sklepu. Wszyscy bali się przejść obok staffa w tak chwiejnie przywiązanej smyczy.
A pies, jakby oczarowany siedział i czekał na swoją towarzyszkę. Uświadomił sobie, że odtąd jego obowiązkiem jest służyć tej dziwnej kobiecie. I nic mu po zebranym tłumie.
Potem był miesiąc wspólnego życia. Wiele się zdarzyło. Oskubane nogi przy starym stole, porwane kapcie, nawet ucieczka za ogródek, jednak zatrzymał się w połowie drogi, gdy usłyszał już znajome:
-Baronie! I jak daleko zaszedłeś?
Babcia zwracała się do psa wielce wytwornie i zrozumiale. A w każdy wtorek i czwartek ta para chodziła do rzeźnika na antrykot, za każdym razem gromadząc tłum przy wejściu, ale nikogo nie krzywdząc. Widać było, że pies jest dumny ze swojej roli opiekuna, a jego pysk był wysoko uniesiony: Zobacz! Idę z nią!
A potem przybyli gospodarze i zabrali psa. Mówią, że pies bardzo się martwił i tęsknił.
Po pewnym czasie wrócił do starych nawyków. I prawdopodobnie tylko we śnie słyszał trzask laski i znajome zwrócenie uwagi. Może dlatego zawsze spał bardzo, bardzo cicho, bojąc się przestraszyć swoje sny. Co to było? Miłość i szacunek od pierwszego wejrzenia? Poczucie wewnętrznego rdzenia człowieka?
Świadomość, że ten człowiek jest MOIM człowiekiem? Nie wiem…