Moja przyjaciółka ze studiów, urządziła w moim mieszkaniu swoje urodziny. Miałam nauczkę na całe życie

Opowiem Wam historię o tym, jak trzydzieści lat temu, byłam naiwną, głupią dziewczyną. Tamta sytuacja nauczyła mnie, jak mówić ludziom „nie”.

Były lata dziewięćdziesiąte. Spotkałam w mieście moją dawną koleżankę z uczelni. Kiedyś mieszkałyśmy razem w akademiku i spędzałyśmy wspólnie cały wolny czas. Każdy, kto był studentem, rozumie, jak bardzo fajni mogą być współlokatorzy.

Potem wyszłam za mąż i zaczęłam studiować zaocznie, wtedy przestałyśmy się spotykać. Nasze drogi się rozeszły, podobnie jak nasze zainteresowania.

Próbowałam nawiązać z nią kontakt, ale ona została w akademiku i zaczęła prowadzić własne życie, nie miała dla mnie czasu.

Kiedyś miałyśmy wspólne, studenckie życie. Jednak wszystko się posypało i nasze drogi się rozeszły, moja przyjaciółka przestała się ze mną kontaktować.

Gdy spotkałyśmy sie po kilku latach, bardzo ucieszyłyśmy się na swój widok. Przytuliłyśmy się mocno, jak za starych, dobrych czasów.

Wróciłyśmy do kontaktu, często do siebie dzwoniłyśmy i jeździłyśmy do siebie w odwiedziny.

Dorota powiedziała mi, że znalazła mężczyznę w stolicy i biorą ślub. Mieszkała wtedy z teściową, a mieszkanie było małe. Jej mąż chciał mieć dzieci, ale ona nie bardzo, bo nie mieli swojego mieszkania. Nie chciała powiększać swojej rodziny w takiej ciasnocie. Byłoby to dla niej nie do zniesienia.

Później moja przyjaciółka wymyśliła sobie, że w naszym jednopokojowym mieszkaniu, urządzi swoje urodziny i nie chciała nawet słuchać wymówek.

Argumentowała, że u niej nie ma nawet gdzie postawić stołu, a teściowa będzie jej tylko przeszkadzała.

Dorota powiedziała, że chce się dobrze bawić. To powinno mi dać już coś do myślenia, ale tak sie nie stało. Z jakiegoś powodu byłam pewna, że będzie obchodziła swoje urodziny spokojnie, bez żadnych wybryków, bo przecież każdy jest dorosły i wie co robi. Nawet przekonałam do tego swojego męża.

Potem koleżanka zapytała mnie, czy nie zrobiłabym jej na imprezę pierogów, bo świetne mi zawsze wychodziły. Tak mnie zatkało, że nie wiedziała,co jej odpowiedzieć.

Jak się okazało, zaprosiła już wszystkich znajomych do mojego domu, nie czekając na moją ostateczną zgodę. Nie spodobało mi się to, ale uznałam, że chyba nie ma w tym nic złego.

Na imprezie zaczęły się dziać rzeczy, które kazały mi myśleć, że ja i mój mąż zostaliśmy postawieni pod ścianą.

Dorota obliczyła wszystko, aby upewnić się, że mamy wystarczająco dużo pieniędzy na przyjęcie urodzinowe. Obliczyła każdy posiłek co do grosza, ale kupiła tylko mięso i składniki do kilku sałatek. Poprosiła mnie o kupienie wszystkiego innego, powiedziała, że nie będzie mnie to kosztowało dużo pieniędzy.

Nigdy nie zapytałam jej, dlaczego nie mogłaby kupić wszystkich brakujących rzeczy, skoro nie były one drogie.

Mój mąż mówił, że to zły pomysł, ale postanowiłam go nie słuchać. On nie chciał się ze mną kłócić i nie nalegał, abym zmieniła zdanie.

Tak więc były to urodziny Doroty. Przyszło wiele osób, ludzi których nigdy wcześniej nie widziałam na oczy.

Przynieśli ze sobą trochę alkoholu. Koleżanka postanowiła przyjść razem z gośćmi, choć z czystym sumieniem mogła przyjść wcześniej, by pomóc mi nakryć stół. Jednak jak wyjaśniła, nie chciała robić u mnie wielkiego zamieszania.

Cały dzień stałam przy kuchence, żeby stół wyglądał przyzwoicie.

Jak się później okazało, goście nie przynieśli wystarczająco dużo alkoholu. Myślałam, że im to wystarczy, ale się pomyliłam.

Wódkę i wino wypili w pierwszej godzinie uroczystości i zaczęli prosić mojego męża, żeby poszedł do najbliższego sklepu. On jest życzliwym człowiekiem i nie odmówił imprezowiczom.

Wszyscy domagali się innej wódki, a mój mąż musiał przyjmować zamówienia i biegać w poszukiwaniu alkoholu według ich upodobań.

Oczywiście wszystko było kupowane na nasz koszt i nikt nawet nie pofatygował się, by zaproponować nam jakieś pieniądze. Nie trzeba chyba mówić, że alkohol jest drogi, zwłaszcza ten, który chcieli.

Wszyscy upili się i zaczęli szaleć. Mówili, że to ja jestem prawdziwym organizatorem tej imprezy, bo solenizantka spała już z twarzą w sałatce.

Dzięki Bogu to się skończyło, nie mogłam się doczekać, aż wszyscy się rozejdą i będę mogła spokojnie odetchnąć.

Jednak wcale nie poszło tak gładko. Bardzo żałowałam, że nie sprzeciwiłam się wtedy, kiedy Dorota zdecydowała się zrobić u mnie swoje urodziny.

Jedna dziewczyna, gość mojej przyjaciółki, a może już mój, zaczęła się już ubierać do wyjścia. Jednak za dużo wypiła, zatoczyła się i wpadła do szafy w przedpokoju, po czym postanowiła, że już nie wstanie, tylko idzie tam spać.

Próbowaliśmy z mężem ją wyciągnąć, a ona w ogóle nie rozumiała dlaczego my ją podnosimy i co sie z nią stało.

Nie pamiętam, ile czasu zajęło mi wyprowadzenie gości i doprowadzenie mieszkania do normalności.

Mąż przez jakiś czas nie odzywał się do mnie, nie mógł wybaczyć mi tego, co zrobiłam przez swoją głupotę.

Po tym wydarzeniu, więcej nie urządziłam w naszym mieszkaniu żadnej imprezy.

Rok później, Dorota zaproponowała, żebyśmy znów świętowali jej urodziny u mnie w domu. Powiedziała, że ostatnim razem bardzo jej się podobało. Poradziłam jej, żebyśmy poszli do restauracji świętować.

Dorota już nigdy potem do mnie nie zadzwoniła, ale nie tęskniłam za nią, tak było lepiej.

Oceń artykuł
TwojaCena
Moja przyjaciółka ze studiów, urządziła w moim mieszkaniu swoje urodziny. Miałam nauczkę na całe życie