Jestem pielęgniarką i nigdy nie stanę się obojętna na los chorych, samotnych dzieci.

Powoli zbliżał się koniec dyżuru, prawie wszystkie pielęgniarki były gotowe do zakończenia zmiany. —- Jeszcze tylko 20 minut i przyjdzie druga zmiana – w myślach już planowałam, co muszę zrobić w drodze do domu. Z tego zamyślenia wyrwał mnie głos oddziałowej:
– Całkiem zapomniałam o tym chłopczyku spod 6, no o tym, z domu dziecka.
Trzeba mu dać coś do picia, bo ma gorączkę. Popatrzyła na mnie i dodała:
– Gosia, ty jesteś najmłodsza, leć do tego dzieciaka, bo ja już nóg nie czuję.
-Dobrze, pójdę, tylko może ktoś pójdzie ze mną i mi pokaże co i jak, bo jestem tu dopiero trzeci dzień na stażu i nie bardzo jeszcze wiem, gdzie co jest. – odpowiedziałam.
Zaraz po moich słowach, wstała jedna ze starszych pielęgniarek.
-Chodź, pójdziemy razem. – Nalała z czajnika wody i szybkim krokiem wyszła z dyżurki.
Posłusznie poszłam za nią. Gdy weszłyśmy do sali, gdzie leżał maluch, coś ścisnęło mnie za serce i łzy napłynęły do oczu. W łóżeczku, z wysoko podniesioną barierką, leżało małe, może trzymiesięczne dziecko. Chłopczyk był sam na sali, a po jego szklistych oczach widać było, że ma wysoką gorączkę. Maluszek, po mimo tego, że był chory nie płakał. Leżał taki spokojny, jakby pogodzony z tym, że o takich jak on, nikt nie pamięta.
– Och, jakiś ty biedniutki, jak można było o tobie zapomnieć, zwłaszcza przy takiej gorączce. – nawet nie zdawałam sobie sprawy, że wypowiedziałam na głos swoje myśli. Pielęgniarka rzuciła mi ostre spojrzenie i powiedziała:
– Ty się tutaj nie wymądrzaj, jesteś tu dopiero kilka dni i już ci się wydaje, że zjadłaś wszystkie rozumy. Popracujesz tutaj tyle co ja, to zrozumiesz, jakimi prawami rządzi się szpital, zwłaszcza tutaj.
– Ale to jest małe dziecko, chore i całkowicie od nas zależne – nie ustępowałam.
W tym czasie ona podeszła do malca i podała mu butelkę. Chłopiec zaczął łapczywie ssać smoczek, widać było, jak bardzo był spragniony. Gdy pił, starsza koleżanka udzieliła mi lekcji życia.
– Widzisz dzieci takie jak on, porzucone, z domów dziecka, zachowują się całkiem inaczej niż dzieci, które przebywają tu z rodzicami. W nawale zajęć łatwo o nich zapomnieć, bo one nigdy nie płaczą. Od małego nauczone są, że rzadko ktoś reaguje na ich płacz. W przeciwieństwie, dzieci, z którymi ktoś z rodziny jest na oddziale, potrafią dać taki koncert, że słychać je na innych piętrach. A i matki też potrafią zrobić awanturę, o byle co. Tu nie ma miejsca na rozczulanie, popracujesz to zrozumiesz. Idziemy, nasza zmiana się skończyła, a mały zasnął.
Specjalnie ociągałam się z wyjściem do domu i gdy wszyscy z mojej zmiany wyszli, poszłam jeszcze raz do tego maluszka zobaczyć, czy coś jeszcze mogę dla niego zrobić. Maluch spał i tylko jego świszczący oddech wypełniał ciszę izolatki. Nie mogłam zrozumieć takiego traktowania małych pacjentów, których i tak los już skrzywdził.
Parę razy dziennie zaglądałam do Piotrusia, bo takie imię nosił maluszek spod 6. Po kilku dniach jego stan zaczął się poprawiać, a największą radością dla mnie było to, że zawsze uśmiechał się na mój widok. Gdy chłopczyk został wypisany ze szpitala, postanowiłam sobie, że nigdy nie stanę się obojętna na los samotnych i cierpiących dzieci.
Po odbytym stażu, zostałam na „dziecięcym” i zawsze na swoim dyżurze znalazłam czas, żeby pójść do takiego dziecka, przytulić go, pogłaskać po głowie, czy po prostu potrzymać za rączkę. Na oddziale dzieci zazwyczaj nazywają mnie „ciocią Gosią”.
Uważam, że łagodnością, życzliwością i uwagą można zdziałać cuda, nawet wtedy, gdy wszystko wydaje się beznadziejne.

Oceń artykuł
TwojaCena
Jestem pielęgniarką i nigdy nie stanę się obojętna na los chorych, samotnych dzieci.