Dziadek mojego męża był kiedyś bardzo dobrze prosperującym prawnikiem w stolicy. Kiedy Roman i ja wzięliśmy ślub, zaproponował nam jedno ze swoich mieszkań, jeśli podpiszemy intercyzę. Zgodnie z umową, cały majątek w przypadku rozwodu miał zostać u tej osoby, która nie przyczyniła sie do rozpadu związku, czyli nie opuściła rodziny lub nie zdradzała. Byliśmy wtedy młodzi i zakochani i gdy tylko zobaczyliśmy luksusowy apartament, bez wahania podpisaliśmy papier. Oboje myśleliśmy, że do rozwodu nigdy nie dojdzie.
Uważam, że była to jedna z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek zrobiłam, mimo że byłam nieświadoma. Z mężem przeżyliśmy razem dwadzieścia trzy lata, wychowaliśmy syna, który już się wyprowadził. My, jak większość par, które żyją ze sobą od dawna, nie mieliśmy już tej fontanny uczuć, namiętność dawno wygasła. Uważałam to za zupełnie naturalne zjawisko. Byłam szczęśliwa z naszym poukładanym życiem. Jednak w wieku czterdziestu pięciu lat, mój mąż chciał zmienić bieg.
Po raz pierwszy dowiedziałam się o tym od mojej przyjaciółki. Przysłała mi filmik, na którym mój drogi małżonek siedzi z długonogą panią w wieku około dwudziestu pięciu lat w kawiarni i bardzo jednoznacznie głaszcze ją po kolanach, słodko się uśmiechając. Udowodniłam mu zdradę, ale on nie chce oddać mieszkania. Urządza śmieszne kłótnie, myśląc, że będę miała dosyć i sama się wyprowadzę. Cóż, czekam teraz na sprawę rozwodową, by przedstawić sądowi dowody jego niewierności.