Maciek i Grzesiek znali się od kołyski i nigdy nie stracili ze sobą kontaktu, nawet teraz, gdy mieszkali kilkadziesiąt kilometrów od siebie. Mimo tego, że ich spotkania stały się coraz rzadsze, co jakiś czas spotykali się przy piwku i wspominali stare lata. Przy którymś spotkaniu zaczęli rozmawiać o studenckich czasach, gdy mieszkali razem w wynajętym pokoju, w domu starszej Pani.
– Maciek, a pamiętasz Panią Basię, u której mieszkaliśmy? – zagadnął Grzesiek.
– Jasne, że tak. Przecudowna kobieta. Zawsze nazywała nas swoimi syneczkami i faktycznie, czasem się tak czułem, jakby była naszą matką. – wspominał Maciek.
Oboje wrócili myślami do czasów, gdy Pani Basia gotowała im domowe obiady, a czasem nawet podrzucała im rzeczy do lodówki. Na początku myśleli, że kobieta jest po prostu wścibska i zagląda w ich rzeczy, ale szybko zrozumieli, że zwyczajnie dbała o to, żeby zawsze mieli coś do jedzenia. Później już bez skrupułów piekła im ciasta i pomagała w pracach domowych.
– Słuchaj, a może byśmy tak wpadli do niej z wizytą? I tak mamy jeszcze kilka godzin, to może poszlibyśmy po ciasto do cukierni i zrobilibyśmy jej niespodziankę? – zaproponował Grzesiek.
Już po chwili stali pod drzwiami Pani Basi, z sernikiem w ręku i bukietem kwiatów, czując się, jakby znowu mieli po 20 lat. Zapukali do drzwi i po krótkiej chwili otworzyła im ta sama Pani Basia, ale o 20 lat starsza. Była praktycznie nie do poznania. Mieli wątpliwości, czy pozna ich po tylu latach, ale kobieta od razu uśmiechnęła się na ich widok.
– Maciuś! Grzesio! Moi synkowie! – powitała ich radośnie i od razu zaprosiła do środka.
W mieszkaniu nic się nie zmieniło przez te lata. Przy ścianach wciąż stały te same meble, a na podłodze leżał ten sam dywan. Jedyne co się zmieniło, to cerata na stole. Maciek i Grzesiek długo rozmawiali z Panią Basią, aż w końcu przyszedł czas, by wrócili do domów.
– Ale to była przyjemna rozmowa. Musimy częściej do niej przychodzić. Mam wrażenie, że rzadko ktoś ją odwiedza – stwierdził Maciek.
– Oj, do niej to nikt nie przychodzi. – wtrąciła sąsiadka, która akurat schodziła po schodach. – Pani Barbara nie ma krewnych, jej mąż zmarł 40-lat temu, a synowie zginęli w wypadku…
Straszna tragedia. Załamała się wtedy okropnie, myśleliśmy, że tego nie przeżyje. Ale wtedy wprowadziło się do niej takich dwóch studentów… Ależ ona wtedy odżyła. Nie ma co mówić, uratowali jej życie. Do tej pory o nich opowiada.
Maciek z Grześkiem spojrzeli na siebie i oboje mieli łzy wzruszenia w oczach. Nie mieli pojęcia, że byli dla Pani Basi, aż tak ważni. Wtedy postanowili, że będą do niej przychodzić na zmianę co tydzień. Pani Basia zawsze czekała na spotkanie z nimi, parzyła im herbatę i zawsze podawała coś do jedzenia.
Tak jak za starych, dobrych czasów.