Aby kupić mieszkanie, zdecydowałam się zostać matką zastępczą.

Ja i moja rodzina mieszkamy w wynajętym pokoju w starej kamienicy, jest to małe pomieszczenie, zaledwie 20 metrów kwadratowych, nareszcie niedługo się wyprowadzamy.

Marzyliśmy o normalnym mieszkaniu, ale nie mieliśmy z mężem pieniędzy na taki zakup. Byłam  na urlopie macierzyńskim i nie pracowałam, miałam z tego powodu depresję. Mamy dwoje dzieci i pomysł na nowe mieszkanie stał się obsesją.

Podczas, gdy szukałam w internecie pracy, moje oko zawiesiło się na ogłoszeniu o macierzyństwie zastępczym. W tym momencie pomyślałam, że to jest nasza szansa, aby zdobyć pieniądze na mieszkanie. Logika podpowiadała mi, że dziecko będzie dla mnie obce, ale będę musiała je w sobie nosić.

Postanowiłam porozmawiać z mężem, ale on był absolutnie temu przeciwny. Wciąż go namawiałam, zajęło mi to kilka miesięcy. Starałam się przedstawić mu zalety tego pomysłu, po chwili wahania, mój mąż się wreszcie zgodził.

Zaczęłam szukać kliniki, która oferowałaby odpowiednie warunki. Poszukiwania przyniosły wiele dobrych wyników, a wszystkie oferty były kuszące. W końcu zdecydowałam się na taki wariant, który oznaczał przekazywanie pieniędzy surogatce, przez cały okres ciąży w ratach. Wtedy właśnie podjęłam ostateczną decyzję i wmówiłam sobie, że taka ciąża nie jest prawdziwa tylko sztuczna.

Zaczęły się rozmowy z personelem kliniki, spisali moje dane, jakie były wymagane. Podałam też liczbę zdrowych dzieci, które już posiadałam. Nikt mnie wtedy nie uprzedził, że będę brała jakieś leki i że może być to dla mnie po porodzie trudne emocjonalnie. Od samego początku byłam nastawiona na to, że nie będzie rosło we mnie dziecko, ale po prostu istota i nie mam z tym nic wspólnego.

Poszłam do kliniki, zrobiłam badania i otrzymałam zgodę na udział w programie. Następnie podpisałam dokumenty i dostałam kontakt do przyszłych rodziców.

W umowie zapisano, że klinika nie ponosi odpowiedzialności za podawane leki i zdrowie matki. Wtedy myślałam, że chodzi o witaminy lub zwykłe nieskomplikowane leczenie, lecz bardzo się myliłam. Do mojego organizmu zaczęły trafiać leki hormonalne w różnej postaci, ale nie miałam już wyjścia, musiałam to wszystko wytrzymać.

Ciąża przebiegała dobrze, dopiero, gdy skończył się trzydziesty tydzień, zostałam zmuszona do kontaktu z prawdziwymi rodzicami dziecka. Nie widziałam moich dzieci przez trzy miesiące, to był trudny dla mnie okres, a najbardziej martwiłam się, żeby dziecko nie urodziło się chore. Przyszli rodzice też mieli takie obawy, bali się również, że nie będę chciała im oddać maleństwa. Próbowali mnie kontrolować, coraz częściej różne myśli chodziły po mojej głowie.

Kiedy nadszedł czas porodu, było ciężko, rodzice dziecka mogli być obecni. Gdy chłopczyk wydał swój pierwszy krzyk, zabrali go i nigdy więcej mi nie pokazali. Psychicznie było to bardzo trudne, chciałam go zatrzymać i oddać wszystkie pieniądze, ale nie było takiej możliwości. Musiałam podpisać zrzeczenie i nosić to wszystko w sobie.

Po powrocie do domu mąż i dzieci starali się otoczyć mnie troską, czułością, to dodawało mi sił. Myślałam tylko o tym, gdzie jest dziecko i co mu dolega, i tak każdego dnia. Teraz możemy sobie pozwolić na zakup przestronnego mieszkania, ale co roku będziemy obchodzić dzień narodzin chłopczyka, który dał nam to wszystko. Zdałam sobie sprawę, że oddanie obcego genetycznie dziecka nie jest łatwe, Już nigdy nie zdecydowałbym się na ten krok ponownie, nawet gdyby obiecali mi dużo pieniędzy.

Oceń artykuł
TwojaCena
Aby kupić mieszkanie, zdecydowałam się zostać matką zastępczą.