Mój syn wziął ślub z koleżanką ze studiów. Zaraz później urodziło im się pierwsze dziecko. Mieszkają daleko, więc nie widuję ich często, ale co trzy miesiące przywożą do mnie wnuczkę, a sami korzystają z czasu wolnego i jadą na urlop albo załatwiają bez pośpiechu swoje sprawy. Nie ukrywam, cieszę się. Od dawna jestem na emeryturze, a przyjazd wnuczki to dla mnie zawsze duża atrakcja. Pewnego razu, kiedy jadłam spokojnie obiad, zorientowałam się, że w domu jest zbyt cicho.
Zaczęłam szukać wnuczki i znalazłam ją w szafie. Siedziała pośrodku różnych czasopism i trzymała w ręce moją kosmetyczkę z grzebieniem i nożyczkami. Patrzyła na mnie tymi swoimi niewinnymi oczyma i tak grzecznie poprosiła, byśmy pobawiły się we fryzjera. Najpierw tylko czesałam jej włosy i upinałam w koczki, ale wnuczce tak się to spodobało, że zaczęła prosić mnie, by zrobić jej grzywkę.
Nie zgodziłam się od razu, ale nie dawała mi nawet odetchnąć. Chodziła za mną z nożyczkami i powtarzała, że chce mieć grzywkę jak jej lalki i koleżanki z przedszkola. Nie potrafiłam odmówić i spełniłam zachciankę wnuczki. Nie jestem wykształconą fryzjerką, ale w młodości często układałam fryzury sobie i siostrom, miałam fach w ręku.
Rodzice w pierwszej chwili byli zszokowani, ale nie zbesztali córki. Dopiero wieczorem, kiedy dotarli do siebie, w moim telefonie rozbrzmiał sygnał połączenia od synowej. Nawet nie chcę wspominać, ileż obelg wysłuchałam. Podobno zrobiłam z ich córki szkaradę i wstyd teraz wysłać ją do rówieśników. A co w tym wstydliwego, że dziecko ma nową fryzurę.
Może i popełniłam błąd, ale nie zasłużyłam na takie traktowanie, jakie dostaję obecnie. Synowa zdążyła już obdzwonić całą rodzinę, wszystkim przedstawia, jak to chciałam zrobić jej na złość i zniszczyłam dziecku fryzurę. A przecież to tylko włosy, a wnuczka miała tyle dobrej zabawy.