Moja żona rozpaczała po „zepsutym aucie”, a ja nie mogłem uwierzyć w to, jak zażartowano z niej w warsztacie samochodowym

Z moją żoną, Anią, żyjemy razem już od dziesięciu lat. Ania nigdy nie interesowała się motoryzacją, nie potrafiła nawet odróżnić marek samochodów. W swoje urodziny zamarzyła sobie jednak, by zrobić prawo jazdy. Myślałem, że żartuje, bo oboje jesteśmy dowcipnymi osobami i lubimy czasem wkręcić siebie nawzajem. Ona jednak zaoszczędziła trochę pieniędzy, ja dołożyłem resztę i zapisała się do szkoły jazdy. Bardzo jej kibicowałem, choć szczerze, nie wierzyłem, że zda egzamin za pierwszym razem. Kocham moją żonę, ale wiem, że samochody to nie jej świat. Po egzaminie od razu postanowiła kupić sobie auto. Był to używany Smart, ale dokładnie wyczyszczony i po renowacji, więc wyglądał świetnie.

Tydzień później, przytrafiły się kłopoty związane z autem. Ania zadzwoniła do mnie roztrzęsiona i powiedziała, że prawdopodobnie zepsuła na dobre samochód. Według tego co zrozumiałem, auto było już spisane na straty. Lekko się wystraszyłem, ale słyszałem że jest cała i zdrowa, a to było najważniejsze. Kiedy zapytałem ją, jak to się stało, ona z pełną powagą odpowiedziała, że koła napompowane były zwykłym powietrzem, przez co podwozie nieodwracalnie ucierpiało w trakcie jazdy i nic nie da się już zrobić, bo auto nadaje się jedynie na złom.

Oczywiście, nie jestem ekspertem w dziedzinie naprawy samochodów, ale co nieco wiem. Nigdy wcześniej nie słyszałem o tym, by można było wybrać sobie jakość powietrza do auta, ani o tym, żeby miało ono wpływ na podwozie. Nie śledzę też nowinek, więc byłem trochę skołowany, nie wiedziałem co powiedzieć. Stwierdziłem, że muszę obejrzeć samochód mojej żony, aby oszacować straty.

Tak więc, gdy wróciłem z pracy, zobaczyłem auto, które wyglądało tak samo jak w dniu zakupu. Na tym niespodzianki się nie skończyły. Zapłakana żona, powiedziała, że podwozie jest nie do odratowania, otworzyła bagażnik i pokazała mi jego zawartość. Było tam kilka śrubek i błotnik…

Poprosiłem, aby przy herbacie wszystko na spokojnie mi opowiedziała. 

Jechałam samochodem po nierównej drodze – mówiła cała w emocjach. – Pierwsze co pomyślałam, że trafiłam na jakąś dziurę. Zwolniłam, wysiadłam z samochodu i widzę, że coś leży obok auta. Za mną jechali młodzi chłopcy, poza kierowcą wszyscy byli pijani, ale zatrzymali się, spojrzeli na to i powiedzieli mi, że to błotnik i jazda bez niego jest bardzo niebezpieczna i stwarza ogromne niebezpieczeństwo dla wszystkich na drodze. Poradzili, żebym jechała z prędkością trzydziestu kilometrów na godzinę i z włączonymi światłami awaryjnymi. Śmiali się, kiedy mi to opowiadali, ale pewnie dlatego, że mieli dobry humor po alkoholu.

Podczas całej opowieści Ania szlochała, a ja ledwo mogłem powstrzymać śmiech. Błotnik oczywiście jest ważną częścią auta, ale reakcja mojej żony była nad wyraz przesadzona. Na tym się nie skończyło.

Od razu skierowała się do serwisu samochodowego i opowiedziała pracownikom o tej sytuacji, a oni najwyraźniej świetnie się bawiąc niewiedzą mojej żony, postanowili nie wyprowadzać jej z błędu i przekonywali, że nie może nigdzie wyjechać bez zabezpieczenia pojazdu. Powiedzieli oczywiście, że trzeba będzie przymocować brakującą część, lecz potrzebne są specjalne wkręty samogwintujące. Mechanik nawet napisał ich nazwę na kartce, aby Natalia nie zapomniała, co dokładnie powinna kupić.

Powiedzieli jej także, że musi u nich na przyszłość pompować koła powietrzem premium, bo w przeciwnym razie żadne auto nie pojeździ zbyt długo.

W sklepie z częściami samochodowymi sprzedawca wydawał się mieć poczucie humoru, tak jak poprzedni mężczyźni. Kiedy żona pokazała mu kartkę z nazwą śrubek, on powiedział, że muszą zamówić i przyjdą dopiero za pół roku. Jeśli w ogóle je otrzymają, bo są trudno dostępne. Oznajmił również, że Ania nie może teraz prowadzić samochodu i nie powinna też liczyć, że kiedykolwiek będzie mogła, bo te śrubki to jak los na loterii. 

Kiedy to wszystko usłyszałem, nie mogłem się powstrzymać, śmiałem się tak mocno, że żona nie rozumiała, co się dzieje. Nawet obraziła się na mnie, myśląc, że żartuję sobie z jej niewiedzy i braku umiejętności, ale szybko wytłumaczyłem jej, że jest ofiarą głupiej serii dowcipów. Tak naprawdę nic się z samochodem nie stało. Błotnik przymocowałem sam, a żonie wyjaśniłem, że nadal możemy pompować koła zwykłym powietrzem i nie potrzebuje do jazdy żadnych usług premium. 

Oceń artykuł
TwojaCena
Moja żona rozpaczała po „zepsutym aucie”, a ja nie mogłem uwierzyć w to, jak zażartowano z niej w warsztacie samochodowym